Marlena Nowacka kl. VIII c
Pewnego dnia wziąłem swoją torbę i wyszedłem z domu. Nie miałem konkretnego planu, więc ruszyłem w stronę przystanku autobusowego. Przeszedłem już pół kilometra, powoli człapiąc nierównym chodnikiem, w którym miejscami były dziury. Mieszkałem w małej miejscowości pod Warszawą, w części, w której trudno było kogoś spotkać. Szedłem i szedłem, mijałem niezliczone lampy uliczne, drzewa i stare domki. Nawet nie wiedziałem, czy ktoś w nich mieszka, zawsze tylko siedziałem w swoim pokoju, popijając kakao, zanurzony w lekturach. Czytałem przeróżne książki, ale najczęściej te o tematyce historycznej.
Cały czas szedłem zatopiony w myślach o mojej szarej codzienności, której nie chciałem zmieniać… Zwyczajnie mi ona nie przeszkadzała. Moi dawni koledzy ze szkolnej ławki już dawno pozakładali rodziny, powyjeżdżali, a ja zostałem w rodzinnej wsi, samotny. Z rozmyślań wyrwał mnie stojący przede mną czerwony i, o dziwo, nowy przystanek autobusowy. Stały tam dwie starsze panie, które zawzięcie się kłóciły. Jeżeli się nie mylę, o jednej opowiadał mi kiedyś ojciec, byłem wtedy małym chłopcem, ale obraz o niej do tej pory nie ukształtował się w mojej głowie na podstawie własnych doświadczeń, ale w oparciu o historię taty.
Na ściance przystanka wisiał rozkład jazdy, przeleciałem go wzrokiem, po czym spojrzałem za zegarek. Pokazywał godzinę dwunastą trzydzieści pięć, co oznaczało, że byłem odrobinę za wcześnie, ale to nie było dla mnie kłopotem, ponieważ autobus miał przyjechać o 12:50. Stanąłem w kącie i zacząłem się przysłuchiwać rozmowie, którą toczyły dwie kobiety w podeszłym wieku. Ich konwersacja wydawała mi się głupia, rozpatrywały sprawy tak przyziemne i tak nieistotne dla społeczeństwa ani dla nich samych, że przez chwilę chciałem się wtrącić, dowiedzieć się: Czy coś wam to da? Czy sprawi to, że któraś z was poczuje się lepiej? Jednak zrezygnowałem z tego, bo nie byłem w stanie nic powiedzieć, dawno z nikim nie rozmawiałem i nie potrafiłem ubrać swoich myśli w słowa. Czas minął mi szybko, więc mogłem zaprzestać przysłuchiwania się tej bezcelowej rozmowie. Wszedłem do autobusu, który właśnie podjechał, kupiłem bilet i zająłem miejsce. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że autobus lekko się spóźnił, ale nie przyłożyłem do tego zbytniej uwagi. Oparłem głowę o oparcie fotela i zamknąłem oczy, całą drogę tak przesiedziałem. Wysiadłem z pojazdu, kiedy okolica wydała mi się ciekawa, a było to w stolicy. Pierwszy raz spojrzałem na Warszawę jak na istotne dla Polski miasto, jak na coś, co posiada wartość. Nigdy nie lubiłem dużych miejscowość, które ściągały do siebie masę ludzi. W powietrzu unosił się zapach deszczu, na ulicy leżały stare, zmarniałe liście, które spadły jesienią. Okolica była pusta, dlatego uznałem, że zapewne są to obrzeża miasta, ale szybko zrozumiałem, że jestem w błędzie. Przeszedłem kilka przecznic, minąłem kawiarenki pełne ludzi i ujrzałem Pałac Kultury. Nie zrobił na mnie wrażenia, nie po to tutaj przyjechałem. -Właściwie to po co ja wsiadłem do tego autobusu?- pomyślałem, ale nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Niebo było zachmurzone, więc mogłem się domyślać, że niedługo zacznie padać deszcz. Nie przejąłem się tym. Ruszyłem dalej, szedłem przed siebie, nie wiedząc, jaki mam cel. Minąłem ścianę z cegły, na początku wydawała mi się dziwna, ale po chwili zawróciłem, by uważniej się jej przyjrzeć. Była na niej narysowana swastyka, powieszona na szubienicy Grafikę zabezpieczała szyba.
– Dobrze pamiętam, jak Rudy był szczęśliwy, gdy to narysował- powiedział ładny, męski głos za moimi plecami. Powoli się odwróciłem i od razu poznałem osobę, która była autorem tych słów. Spoglądał na mnie, ewidentnie uradowany moim zainteresowaniem, Tadeusz Zawadzki. Był elegancko ubrany, ładnie uczesany i, moim zdaniem, nadal dało się w nim dostrzec te “dziewczęce rysy twarzy”. Gestem ręki pokazał, że chce, żebym za nim poszedł, dlatego to zrobiłem. Nadal byłem zdziwiony, że go spotkałem. Przecież był postacią historyczną, umarł podczas drugiej wojny światowej! Postanowiłem się tym nie przejmować. Ruszyliśmy w nieznane mi obszary Warszawy, odwiedziliśmy przeróżna zakamarki, a Zośka opowiedział mi co się tam działo. Na szczęście nie oczekiwał odpowiedzi. Kiedy go słuchałem, to miasto wydało mi się takie bliskie, jakbym sam kiedyś tutaj mieszkał, jakbym sam uczestniczył w tych wydarzeniach. Poszliśmy pod Arsenał i usłyszałem to samo, co Aleksander Kamiński opisał w Kamieniach na szaniec, tylko z ust osoby, która tam była. Zośka opowiedział mi, jak bardzo się ucieszył i jaką ulgę poczuł, kiedy odbili Rudego oraz o rozpaczy, jaka go wypełniała po jego śmierci. Nie zorientowałem się nawet, a nastał wieczór, znowu byłem na tym samym przystanku, czekając na autobus. Tadeusza już nie było w zasięgu mojego wzroku, jednak powiedziałem ciche ,,Dziękuję” i miałem nadzieję, że usłyszy. Bez namysłu wsiadłem do pierwszego autobusu, który podjechał. Ku mojemu zaskoczeniu jechał w dobrą stronę. Zaczął padać śnieg, zbliżały się święta. Nie lubiłem tego okresu, bo przypominał mi o dniach, które spędzałem z matką i o tym, jak miło nam się żyło, zanim zmarła. Otrząsnąłem się z zamyślenia i wybiegłem z autobusu, życząc kierowcy miłego wieczoru. Kiedy już byłem w swoim pokoju z kolejnym kubkiem gorącego kakao, postanowiłem znów zagłębić się w jedną z ostatnio czytanych przeze mnie książek – Opowieść wigilijną.